Urodzona w Kutnie uczestniczka Powstania Warszawskiego walcząca w Batalionie “Parasol” o pseudonimie “Emilia” – Irena Trafikowska z domu Skibińska

Na stronie Muzeum Powstania Warszawskiego  www.1944.pl  można znaleźć wiele ciekawych biogramów Powstańców, w tym także  tych mających związek z naszym miastem.

Dziś przybliżymy Wam postać Ireny Trafikowskiej, która w rozmowie z Tomaszem Żylskim  opowiedziała o swoich losach:

Rodzina mieszkała w Kutnie. Ale tu muszę małą dygresje wtrącić. Moja matka pochodziła z Warszawy, gdzie skończyła szkoły. Po pierwszej wojnie światowej był styl, żeby jechać i działać na prowincji. Moja matka przyjechała właśnie do Kutna. Była z wykształcenia położną, założyła tam związek położnych z całego powiatu i działała społecznie na różnych polach. I tak już w tym Kutnie została. Tam urodziłam się ja i mój brat po trzech latach. Tam chodziłam do szkoły. Gdy przyszła wojna Niemcy zamknęli nam szkołę w czterdziestym roku na wiosnę. Kazali oddać mundurki. Ja mundurka nie oddałam, tylko zmieniłam guziki błyszczące na zwyczajne. Zaczęło się bezrobocie. Uczyliśmy się w domach. Było jednak widać, że coś nad nami wisi. W 1940 roku na jesieni, a w 1941 roku na wiosnę nasiliły się wywózki młodzieży. Mnie wywieźli w październiku 1941 roku. Nasz transport jechał ku Lubece. W Lubece była fabryka amunicji. Po drodze uciekłam. Nie miałam jednak dokumentów, bo zabierali je przy transportach. Szłam sobie piechotą z powrotem. Nie spotkałam żadnego żandarma, nikt mnie nie zapytał o dokumenty. Doszłam do zaprzyjaźnionego domu w Kaszliwicach, zatrzymałam się tam. Tak zaczęła się moja wędrówka po domach gdzie ukrywano mnie przez kilka miesięcy. Ja chciałam dostać się do Warszawy, więc obiecywali mi ciągle, że przewiozą mnie na tendrze lokomotywy. Ponieważ pociągi przechodziły przez granicę między Wartegau a Generalną Gubernią. A Kutno znalazło się w Wartegau. Tak trwało do lutego. W lutym powiedziałam sobie, że idę do Warszawy piechotą. Dzień był mroźny, śnieżny, bielusieńka szosa. O zachodzie słońca zostawiłam za sobą tarczę słońca zapadającą się w czerwień. Trzymając pod pachą pół kilo cukru, w granatowym płaszczyku, bereciku, bucikach zimowych wędrowałam szosą ku Warszawie. Jakieś 136 kilometrów przede mną było. Na pewnym odcinku dogoniły mnie sanki dzwoniące i głos woźnicy: “A panienka to tak dokąd?”. A ja zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że do Warszawy. “To daleko, może ja podwiozę” – usłyszałam. Wsadził mnie na swoje sanki, zawiózł do swojego domu. Tam były dwie dziewczyny. Pamiętam, że kąpałyśmy się w dużej bali. Potem już nie wypuścił mnie spod swojej opieki. W efekcie znalazłam się nad granicą, w domu gdzie było kilku takich amatorów do przejścia przez granicę. Wyznaczał ją biały zamarznięty, strumień. Wieś była na jednej skarpie, a na drugiej już była generalna Gubernia. Czekaliśmy tam na to, aż będzie miał służbę zaprzyjaźniony z tym gospodarzem żandarm. On nam miał dać białe prześcieradła, żebyśmy jako duchy przeszli przez mostek przy strumieniu. Trochę bawiła mnie ta inscenizacja. Ale jedna noc, druga noc minęły. Zobaczyłam, że nie jestem sama na tym wózku, ze tam chodzą różne takie robaczki. Pomyślałam sobie, że nie będę czekać i sama to zrobię. W biały dzień, w tym granatowym płaszczyku zeszłam skarpą na mostek i przeszłam go nie oglądając się na prawo ani na lewo. Nikt za mną nie zawołał, nikt do mnie nie strzelił, nie potrzebowałam białego prześcieradła. Wyszłam na drugą stronę i już byłam w Generalnej Guberni. Szłam, szłam aż do Warszawy doszłam (…).

Po 1 sierpnia zostałyśmy przydzielone całą grupą, nas dziewcząt było bardzo dużo, do szpitala. Szpital Karola i Marii wkrótce został opanowany przez Niemców i zostałyśmy zwolnione przez swoją drużynową. Powiedziała: “Ratujcie się dziewczęta jak możecie”. Przeszłam do szpitala świętego Łazarza przy ulicy Wolskiej gdzie byłam kilka dni. Tam również wkroczyli Niemcy i zaczęli zagrażać wszystkim rannym leżącym w szpitalu. Było tak groźnie, ze wyprowadziłam jednego z chodzących rannych i opuściłam szpital, znalazłam się na pustej ulicy. Przebiegała harcerka, która wciągnęła mnie do „Parasola”. Dostałam przydział do Pierwszej Kompani Drugiego Plutonu i brałam udział w potyczkach na cmentarzu. Tak się zaczęła moja obecność w Parasolu.

O dalszych losach “Emilii” przeczytacie na stronie https://www.1944.pl/archiwum-historii-mowionej/irena-trafikowska,262.html

Wykorzystano grafikę ze strony internetowej MEN.

logo-tpzk.jpg
Zadzwoń do nas
+48 883 555 432
Napisz do nas
poczta@tpzk.eu
Przewiń do góry